
Wojownicy Maryi, inicjatywa Pod Płaszczem Maryi, Warszawa-Siekierki
Lipiec/Sierpień 2025 – Rozważnia różańcowe
Dla każdego człowieka Bóg ma przygotowane zadanie. I każdy może dokonywać wyborów, może decydować, bo Bóg nigdy nie narzuca nikomu swojej woli. Możemy też powiedzieć Bogu: „nie” – oczywiście ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji. Tyle lat przeżyliśmy, tyle razy Bóg składał nam różne propozycje. Jak brzmiały nasze odpowiedzi?
Jestem tak zagoniony, że żyję jakby we własnym świecie. Świecie moich potrzeb, pragnień, hobby, zachcianek. Czasami myślę, że im więcej mam, tym bardziej jestem nieszczęśliwy. I właśnie wtedy wciąż mi czegoś brakuje. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że szczęście tym bardziej rośnie i się potęguje, im bardziej się je dzieli. Czy doświadczyliśmy tej prawdy na sobie, w swoim życiu?
Okazało się, że w Betlejem wszystko jest zamknięte: drzwi domów, ludzkie oczy i serca. Bóg przyszedł do mieszkańców ze swoją miłością, a oni wcale tego nie zauważyli. Mieli oczy, którymi widzieli tylko to, co materialne, wymierne. Mieli serca, którymi nie umieli już kochać. A jak wygląda nasze życie? Czy nie jest ono dla nas tylko jednym wielkim interesem? Wszystko musi się nam opłacać: praca, znajomi, przynależność do różnych grup. Wszystko musi przynieść korzyść. I my też nie zauważamy przyjścia Zbawiciela. Czy w naszym życiu jest w ogóle miejsce dla Boga?
Po każdym grzechu człowiek jest coraz dalej od Chrystusa. I może się zdarzyć, że któregoś dnia Chrystus będzie już tak daleko, że wielu nie będzie nawet umiało zauważyć Jego nieobecności, ani odczuć Jego braku. A jak jest z nami? Czy rzeczywiście zależy nam na tym, żeby odnaleźć Chrystusa, którego zgubiliśmy przez grzech? To trudne pytanie, bo wywołuje wyrzuty sumienia. Panie Boże, czy to możliwe, że tak naprawdę wcale Cię nie szukamy…?
Znamienne jest to, że niebo otwiera się właśnie wtedy, gdy Jezus wyraża swą solidarność z grzesznikami. Głos Ojca jest pełen miłości i aprobaty dla tego, co czyni Jezus: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3,17). Jezus gotów jest ponieść każdą ofiarę, aby uwolnić nas od dojmującego poczucia winy! Chce, byśmy byli wolni od naszych win. To są słowa skierowane również do nas: „To jest mój syn”…
„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5) – mówi do nas także dziś Maryja o swoim Synu. Jeśli zaufamy, zobaczymy cuda. Z tego, co nas otacza, Bóg tworzy nową rzeczywistość – lepszą, doskonalszą, bo zgodną z Jego planem. Dokonuje cudu – z całą prostotą, wszystko dzieje się naturalnie. Ci ludzie czynią to, co do nich należy. Stągwie są na miejscu, woda – w zasięgu ręki. Kana to wzór zaufania do końca, wbrew logice, wbrew prawom tego świata. Bo nawet jeśli Maryja i Jezus byliby obecni w naszym życiu, a brakowałoby nam zaufania, to nic by się nie zmieniło.
Całe wejście na górę Tabor wiązało się z pragnieniem, aby znaleźć miejsce, które sprzyja zbliżeniu się do Boga. Miejsce, gdzie możemy z Nim porozmawiać i przemienić się na modlitwie. Dzięki modlitwie jesteśmy przecież bliżej Stwórcy. Modlitwa nas przemienia. Uzdalnia nas do działania w imię miłości do Boga i bliźniego. Czy mamy swoje ulubione miejsce spotkania z Bogiem?
Eucharystia to rzeczywistość życia codziennego. Jako dar ofiarny składamy na ołtarzu to wszystko, co mamy i kim jesteśmy. Chleb i wino – owoc pracy rąk ludzkich. Nasza codzienna praca, starania, czynności zostają pobłogosławione, a potem konsekrowane i przemienione w Chrystusa. Tylko w Nim wszystko, co stanowi nasze życie, ma sens, ma wartość zbawczą. Niech Jezus nam pobłogosławi, niech przemienia nas i nadaje sens naszemu życiu.
Choroba, brak pracy, trudny do spłacenia kredyt, zdrada współmałżonka, strata dziecka lub jego brak. Chcielibyśmy, żeby tego kielicha nie było, żeby w życiu nie istniało cierpienie. Co robimy z lękiem, z bólem, którego nie da się wyeliminować z życia? Często buntujemy się i mówimy: „Boże, nie tak miało być”. Dlaczego spotykają nas śmierć, choroba, zdrada? Przyjdźmy więc do Ojca tak jak Chrystus. Powiedzmy Mu o tym, co trudne i co boli. Zdobądźmy się na słowa: „Ojcze, (…) nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42). Nie musimy udawać twardziela, który ze wszystkim daje sobie radę. Od momentu śmierci Jezusa już nigdy nie jesteśmy sami, bo zawsze jest z nami Chrystus.
Biczowanie to moment, kiedy my przejmujemy inicjatywę. Wymierzamy sprawiedliwość w imię prawa i przywileju władzy. Bo naszej sprawiedliwości musi stać się zadość. Tylko my mamy rację. Biczujemy słowem, uczynkami, zaniedbaniem. Dlaczego? Bo nie umiemy przyznać się do błędu, nie umiemy przegrywać, jesteśmy słabi, obawiamy się utraty władzy. Teraz klękamy przy palu, do którego jesteś, Jezu, przywiązany i przez nas ubiczowany. „Jezu, przepraszam”. „Moja żono (mój mężu), przepraszam”. Moja córko (mój synu), przepraszam”.
Jezus mówi do nas każdego dnia. Mówi przez wydarzenia, ale czy mamy czas zatrzymać się i zastanowić, co On chce nam przez nie powiedzieć? Mówi również przez naszych bliskich. Pomyślmy, ile czasu poświęciliśmy ostatnio na rozmowę ze współmałżonkiem, ale nie o tym, co trzeba kupić lub załatwić. Czy umiemy słuchać siebie nawzajem? Czy umiemy przyjąć to, co Bóg chce nam powiedzieć przez innych ludzi?
Jezus przyjmuje krzyż. My często nie chcemy albo nie umiemy przyjąć swojego krzyża. Pragniemy uciec od tego, co przytłacza i wydaje się nie do rozwiązania. Chcemy zrobić wszystko, żeby zapomnieć o tym, co trudne. Pracujemy więc przez cały dzień, angażujemy się na rzecz jakiejś grupy, spędzamy czas w internecie albo przy alkoholu. Chcemy uciec przed krzyżem, ale niestety, nie da się tego zrobić. Jeśli nasz krzyż wydaje się zbyt ciężki, to dlatego, że dźwigamy go sami, bez Chrystusa.
Jezus po zmartwychwstaniu pyta płaczącą Marię Magdalenę: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?” (J 20,15). Pytanie Zmartwychwstałego pozostaje aktualne i jest skierowane także do nas: Kogo szukamy, przychodząc na Mszę Świętą? Kogo szukamy dzisiaj?
Duch Święty pomaga nam rozeznać nasze powołanie. Czy zastanawiamy się, jakie ono jest? Ta żona, ten mąż, te dzieci. Chorzy, głodni, starzy, potrzebujący pomocy, uwięzieni. Może dano nam kogoś pod opiekę, żebyśmy pomogli mu się zbawić? Może dzięki temu sami zostaniemy zbawieni, jeśli tylko wytrwamy we własnym powołaniu? Po co żyjemy? Jak niesiemy własne powołanie? Jaka jest prawda o nas?
Wniebowzięcie Maryi objawia wielką wartość i godność ludzkiego ciała. Jak korzystamy ze swojej cielesności? Dzięki niej nasza miłość do bliźnich może być widzialna. Czy nasi bliscy czują, że ich kochamy? Czy mamy dla nich czas? A może oni czują, że kochamy tylko siebie i własne ciało? Czy naszą aspiracją staje się tylko to, aby się najeść, wyspać i zaspokoić potrzeby fizjologiczne? Do czego służy nam ciało?
„Oto Matka twoja” (J19,27). Znamy te słowa doskonale. Czy jednak rozumiemy, że nasza Mama Niebieska jest Królową nieba i ziemi? Chodzi w majestacie Boga, aniołów i świętych. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielką godnością zostaliśmy obdarzeni? Zacznijmy prawdziwie żyć – jak dziecko Boga, jak dziecko Królowej nieba i ziemi. Każdego dnia pamiętajmy o swojej wartości i godności.